Przedruk z webhosting.pl
Pod koniec grudnia pisaliśmy o akcji promocyjnej internetowego schowka na pliki – serwisu Megaupload – w której występowali znani muzycy. Wtedy też któryś z pracowników Universala mający uprawnienia do skasowania dowolnego filmu na YouTube, nie wytrzymał i skasował oglądany przez miliony klip Megaupload.
Teraz okazuje się, że nie była to tylko furia pojedynczego pracownika. Przemysł rozrywkowy zadrżał w posadach, gdy okazało się, że artyści nie mają problemu z Megaupload, a nawet wykorzystują serwis do swojej pracy.
Historia miała swój dalszy ciąg. Gdy najważniejsze serwisy internetowe protestowały przeciwko ustawie cenzorskiej, do mieszkań czterech twórców Megaupload zapukała nowozelandzka policja i wtrąciła ich do aresztu, a strona Megaupload została wyłączona.
FBI uważa, że zorganizowali oni spisek, mający na celu ściąganie haraczu i łamanie praw autorskich. Prokuratorzy uważają, że wewnętrzna korespondencja między twórcami wykazała, że serwis stworzony został celowo do dzielenia się popularnymi typami plików, które naruszają prawa autorskie. W ramach prowadzonego śledztwa zajęte zostanie 175 milionów dolarów należących do pracowników Megaupload, a także luksusowe auta – Maserati, Rolls Royce i kilka Mercedesów.
Prawnik serwisu uważa, że oskarżenia nie mają żadnego umocowania prawnego. Ponadto niedawno Megaupload pozwało firmę z grupy Universal za skasowanie promocyjnego filmu z YouTube.
Czy to tylko zbieg okoliczności?
Prokuratorzy uważają, że nie ma związku między dniem zamknięcia Megaupload, a dniem w którym protestowała Wikipedia. To według nich czysty przypadek. Jednak wielu komentatorów w Sieci uważa inaczej. Czas akcji został precyzyjnie dobrany, tak by w odpowiednim momencie doprowadzić internetową społeczność do wściekłości. Oburzeni zablokowaniem służącego piractwu serwisu internauci są teraz przecież żywym dowodem dla zwolenników chroniących własność intelektualną ustaw, że w tej całej walce przeciw SOPA i PIPA chodzi wyłącznie o możliwość bezkarnego okradania twórców z zysków z ich dzieł – a gadanie o wolności słowa to tylko zasłona dymna.
W tę pułapkę dali się nieźle zapędzić Anonimowi. Ogłosili, że już podjęli działania przeciwko stronom wymiaru sprawiedliwości USA i innych w odpowiedzi na zatrzymanie twórców Megaupload. Jak to jednak ostatnio z Anonami bywa, uderzenie nie było wyrafinowane. Wykorzystano po prostu programy takie jak LOIC, by przeprowadzić zmasowany atak DDoS w kilkanaście stron rządowych, antypirackich oraz wytwórni płytowych. Z serwisu AnonOps dowiadujemy się, że „okaleczono” witryny amerykańskiego Departmentu Sprawiedliwości, Urzędu Praw Autorskich, FBI i Białego Domu, a także organizacji MPAA, RIAA, korporacji Universal Music, BMI i Warner, oraz francuskich i belgijskich grup antypirackich.
Mimo ekscytacji ze strony internautów, atak nie przyniósł jednak wielkich skutków – po prostu utrudniono na kilka godzin dostęp do wspomnianych witryn. Daleko temu do „okaleczenia” – za to całkiem blisko do usprawiedliwienia kolejnych drakońskich praw na Internet.
Na następnej stronie przeczytasz o ciekawych konsekwencjach wyłączenia Megaupload dla innych serwisów tego typu, w tym popularnego DropBoksa.
Czy teraz czas na wyłączenie DropBoksa?
Peter Vessenes, deweloper BitCoina, napisał z kolei na Google+, że korzystał z Megaupload do przesyłania sobie legalnych plików np. systemu Android. Przyjrzał się dokładnie oskarżeniom i zauważył w nich niepokojące stwierdzenie.
Zawiera ono notatkę, że jeśli firma zgłosiła do Megaupload link do pliku do skasowania (zgodnie z regułami ustawy DMCA), to Megaupload nie tyle kasowało sam plik, co link do niego kierujący. Byłoby to zaskakujące, gdyby nie sposób działania serwisów tego typu (w tym Dropboksa). Hashują one plik, a jeśli kilka osób wgra go do swoich cyfrowych szafek, to otrzymują różne linki, ale kierujące do tego samego pliku. W ten sposób oszczędzane jest miejsce na serwerze. Oskarżyciel chciałby z kolei, aby w momencie zgłoszenia pliku zostały skasowane wszystkiego jego kopie ze wszystkich szafek, nawet wówczas, jeśli któryś z właścicieli szafki miał prawo do korzystania z tego pliku.
Widocznie prokuratorzy nie znają się za bardzo na działaniu serwisów internetowych. Proces powinien oczywiście zakończyć się wyrokiem, nawet Sądu Najwyższego, jeśli będzie taka potrzeba. Jednak źle się stało, że w tym wypadku wyrok zostanie wydany przed udowodnieniem winy.
Biznes Megaupload został bowiem zamknięty na cztery spusty. Czy gdyby zgłosić złamanie prawa przez Universal, FBI zamknęłoby studio nagraniowe na kilka lat do zakończenia procesu? Wątpimy w to. Przedsiębiorcy nie będący częścią przemysłu rozrywkowego są w USA najwyraźniej obywatelami drugiej kategorii.
Czy młoda, aktywna społeczność internautów jest w stanie sprzeciwić się dyktaturze fonograficznych i filmowych koncernów? Sprawa wciąż nie jest przesądzona.
źródło: online.wsj.com
Pod koniec grudnia pisaliśmy o akcji promocyjnej internetowego schowka na pliki – serwisu Megaupload – w której występowali znani muzycy. Wtedy też któryś z pracowników Universala mający uprawnienia do skasowania dowolnego filmu na YouTube, nie wytrzymał i skasował oglądany przez miliony klip Megaupload.
Teraz okazuje się, że nie była to tylko furia pojedynczego pracownika. Przemysł rozrywkowy zadrżał w posadach, gdy okazało się, że artyści nie mają problemu z Megaupload, a nawet wykorzystują serwis do swojej pracy.
Historia miała swój dalszy ciąg. Gdy najważniejsze serwisy internetowe protestowały przeciwko ustawie cenzorskiej, do mieszkań czterech twórców Megaupload zapukała nowozelandzka policja i wtrąciła ich do aresztu, a strona Megaupload została wyłączona.
FBI uważa, że zorganizowali oni spisek, mający na celu ściąganie haraczu i łamanie praw autorskich. Prokuratorzy uważają, że wewnętrzna korespondencja między twórcami wykazała, że serwis stworzony został celowo do dzielenia się popularnymi typami plików, które naruszają prawa autorskie. W ramach prowadzonego śledztwa zajęte zostanie 175 milionów dolarów należących do pracowników Megaupload, a także luksusowe auta – Maserati, Rolls Royce i kilka Mercedesów.
Prawnik serwisu uważa, że oskarżenia nie mają żadnego umocowania prawnego. Ponadto niedawno Megaupload pozwało firmę z grupy Universal za skasowanie promocyjnego filmu z YouTube.
Czy to tylko zbieg okoliczności?
Prokuratorzy uważają, że nie ma związku między dniem zamknięcia Megaupload, a dniem w którym protestowała Wikipedia. To według nich czysty przypadek. Jednak wielu komentatorów w Sieci uważa inaczej. Czas akcji został precyzyjnie dobrany, tak by w odpowiednim momencie doprowadzić internetową społeczność do wściekłości. Oburzeni zablokowaniem służącego piractwu serwisu internauci są teraz przecież żywym dowodem dla zwolenników chroniących własność intelektualną ustaw, że w tej całej walce przeciw SOPA i PIPA chodzi wyłącznie o możliwość bezkarnego okradania twórców z zysków z ich dzieł – a gadanie o wolności słowa to tylko zasłona dymna.
W tę pułapkę dali się nieźle zapędzić Anonimowi. Ogłosili, że już podjęli działania przeciwko stronom wymiaru sprawiedliwości USA i innych w odpowiedzi na zatrzymanie twórców Megaupload. Jak to jednak ostatnio z Anonami bywa, uderzenie nie było wyrafinowane. Wykorzystano po prostu programy takie jak LOIC, by przeprowadzić zmasowany atak DDoS w kilkanaście stron rządowych, antypirackich oraz wytwórni płytowych. Z serwisu AnonOps dowiadujemy się, że „okaleczono” witryny amerykańskiego Departmentu Sprawiedliwości, Urzędu Praw Autorskich, FBI i Białego Domu, a także organizacji MPAA, RIAA, korporacji Universal Music, BMI i Warner, oraz francuskich i belgijskich grup antypirackich.
Mimo ekscytacji ze strony internautów, atak nie przyniósł jednak wielkich skutków – po prostu utrudniono na kilka godzin dostęp do wspomnianych witryn. Daleko temu do „okaleczenia” – za to całkiem blisko do usprawiedliwienia kolejnych drakońskich praw na Internet.
Na następnej stronie przeczytasz o ciekawych konsekwencjach wyłączenia Megaupload dla innych serwisów tego typu, w tym popularnego DropBoksa.
Czy teraz czas na wyłączenie DropBoksa?
Peter Vessenes, deweloper BitCoina, napisał z kolei na Google+, że korzystał z Megaupload do przesyłania sobie legalnych plików np. systemu Android. Przyjrzał się dokładnie oskarżeniom i zauważył w nich niepokojące stwierdzenie.
Zawiera ono notatkę, że jeśli firma zgłosiła do Megaupload link do pliku do skasowania (zgodnie z regułami ustawy DMCA), to Megaupload nie tyle kasowało sam plik, co link do niego kierujący. Byłoby to zaskakujące, gdyby nie sposób działania serwisów tego typu (w tym Dropboksa). Hashują one plik, a jeśli kilka osób wgra go do swoich cyfrowych szafek, to otrzymują różne linki, ale kierujące do tego samego pliku. W ten sposób oszczędzane jest miejsce na serwerze. Oskarżyciel chciałby z kolei, aby w momencie zgłoszenia pliku zostały skasowane wszystkiego jego kopie ze wszystkich szafek, nawet wówczas, jeśli któryś z właścicieli szafki miał prawo do korzystania z tego pliku.
Widocznie prokuratorzy nie znają się za bardzo na działaniu serwisów internetowych. Proces powinien oczywiście zakończyć się wyrokiem, nawet Sądu Najwyższego, jeśli będzie taka potrzeba. Jednak źle się stało, że w tym wypadku wyrok zostanie wydany przed udowodnieniem winy.
Biznes Megaupload został bowiem zamknięty na cztery spusty. Czy gdyby zgłosić złamanie prawa przez Universal, FBI zamknęłoby studio nagraniowe na kilka lat do zakończenia procesu? Wątpimy w to. Przedsiębiorcy nie będący częścią przemysłu rozrywkowego są w USA najwyraźniej obywatelami drugiej kategorii.
Czy młoda, aktywna społeczność internautów jest w stanie sprzeciwić się dyktaturze fonograficznych i filmowych koncernów? Sprawa wciąż nie jest przesądzona.
źródło: online.wsj.com